Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się słuszny mężczyzna — pokażcież z łaski swojej?
Karol zamiast odpowiedzi, przywiązał konia do drzewa, dobył oplatanej flaszki, których z kapitanem cztery z sobą przywieźli, i począł od rozdania po kieliszku wódki, ile jej stało.
— Musicie — rzekł — mieć kilka siekier!
— Jest tego dowoli — odezwało się kilku.
— Więc proszę o jedną, zetniemy trochę drzewa, aby słabszych lepiej od słoty i wichru ochronić. Kapitan nam nie pożałuje.
To mówiąc, i zachęcając przykładem, jął się sam do roboty. Ochotniejsi poszli za nim trochę ożywieni, drudzy wzięli za rydle, bo w niedostatku ścian ziemia, która nigdy nie przemaka głęboko, a w najdłuższe słoty, tam gdzie jest zsiadła i niespękana, nad parę cali nie bierze wody, użycza ciepłego schronienia. Wykopanie takiej ziemlanki, którą odrzucona ziemia broni od ściekania deszczu, nie wiele czasu kosztuje, pokrywa się ja gałęźmi i wcale nie złym jest przytułkiem. Trochę suchego liścia i mchu jest nie złem posłaniem. Tak sobie niegdyś człowiek radził w dzikszym stanie, a ilekroć wypadki zmuszą go zerwać stosunki z cywilizowanym światem, powrócić mu trzeba do tego pierwotnego