Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ani kanapy, żeby prosić siedzieć ani samowara do herbaty, jeżeli łaska na mokrej ziemi jest miejsca dosyć, a z drzewa kapie gotowiuteńki napój, który głowy nie zawróci.
To mówiąc, rzucił garść suchych gałązek w ognisko, i gdy ogień buchnął, począł się przypatrywać kapitanowi i Karolowi, który stał przy nim.
— A to wy, szanowny panie — odezwał się, poznając Karola, dobrze żeście tu do nas zawędrowali, zobaczycie co się tu dzieje, straszna bieda, o jakiej człek wyobrażenia nie miał! Wczoraj już i chleba było zabrakło, a do wioski pójść nie można, bo wszędzie się Moskaliska włóczą, i chłopstwo coś nie bardzo pewne. Bylibyśmy może z głodu pozdychali, gdyby się jeden z nas do bliskiego tu domu nie dostał.
Na odgłos rozmowy kilku ludzi zbliżać się poczęło do kapitana i Karola.
— Na miłego Boga — odezwał się drugi, odzieżyśmy z sobą nie pobrali, w nocy człek na deszczu i zimnie ze wszystkiem kostnieje, kilku już z gorączką leży, a reszcie nie wiele ducha zostało.
— Kochani bracia — rzekł Karol, źle tu czy dobrze przyszedłem z wami i los i biedę dzielić, nie wszystko można było przewidzieć, nie tyle zrobić, ile by się pra-