Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kapitan popatrzał; znać w nim było niedowiarstwo, przecież się nie sprzeciwiał.
— Co tam z tego będzie — rzekł — to panu Bogu wiadomo; ale zapolujemy na Moskali i ja także, zamawiam sobie, żebym choć jednego żółtobrzucha powalił. Zawsze to wysoka satysfakcya!!
Sługa w szarej kurtce i dziewczyna w sinym gorsecie zaczęli nakrywać do stołu. Szlachcic dobył wódki z szafy i mieli usiąść do zawiesistego krupnika, gdy Tomaszek wpadł do izby z okrzykiem.
— Kozacy o dwadzieścia kroków!
Kapitan nie strwożony wcale, odezwał się tylko.
— Idźże ty się gdzie zaszyj w słomę a już zresztą jak Bóg da. Jegomość jesteś doktór z Mińska, siadajmy do stołu.
To mówiąc, założył sobie serwetę pod brodę i gdy krzyk się dał słyszeć w dziedzińcu, wyszedł z nią i z łyżką w ręku na ganek.
Na koniu siedzący oficer kozacki, za nim z dziesięciu żołnierzy zajmowali całe podwórko.
— Tyś gospodarz? — zawołał oficer.
— Ja — rzekł powoli stary.
— Ty wiesz co u ciebie w lesie?
— Gdzie, w lesie? co w lesie? zwierzyna?