Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

baraki pokleciła i ciągle w dymie się wędzi, piszczą, że im zimno.
— Widzisz pan — odparł Karol — gdybyście to z takimi ludźmi w 31 roku zaczynali, co umieli wyjść w lutym prawie boso i o jednych surdutach, aby z Moskalem walczyć, inaczej by się to może skończyło...
Stary podumał.
— Hem, hem — rzekł po chwili — a może to i prawda, ale zobaczycie sami na własne oczy, jak te cherlaki wyglądają...
— Mój poruczniku — przerwał Karol.
— Jestem dymisyowanym kapitanem.
— Przepraszam — poprawił się uśmiechając Karol — więc szanowny kapitanie, z kandydatami na żołnierzy, to tak jak ze źrebiętami, dużo z nich na koni wyrośnie, ale część musi przepaść na zołzy.
Kapitan westchnął.
— Żeby choć nie w zimie przezołzowywali!
— Nie mieliśmy pory do wyboru, ale gdy się tak stało, prowadźcież mnie do nich, abym im serca i otuchy dodał.
— Juścić nie zaraz — rzekł kapitan — musicie się ogrzać i posilić, dość będzie czasu jutro rano...
— Nie — odparł Karol — co im to i nam; nie chcę, aby mi lepiej było niż tym bie-