Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W czasie, gdy przybyli, rozrachowywali się z woźnicą przed wrotami, psy podwórzowe zbiegły się na ich przyjęcie i stanęły w szeregu; szczekanie ich wywabiło w ganek najprzód sługę w kurtce szaraczkowej, następnie jegomościa w czapeczce czerwonej, z fajką na długim cybuchu. Od zamku do wrót nie było tak daleko, i nim Karol odprawił furmana, głos się dał słyszeć z zapytaniem:
— A kogo to tam Bóg przynosi?
— Doktora — odparł Karol spiesznie.
— O! to chwała Bogu... witamy, witamy — odpowiedziano z ganku. Tymczasem wóz odjechał a Tomaszek wziął niewielkie tłomoczki i zabierał się z nimi wejść na podwórze, ale psy zajadłe puścić go nie chciały, musiał ów w kurtce sługa przywieść je do upamiętania i pozamykać na folwarku.
Przez cały ten czas gospodarz oczekiwał na ganku, niecierpliwy, by gościa poznać. Był to już podżyły mężczyzna, z fizyognomii znać albo stary żołnierz, albo myśliwiec, bo się krzepko trzymał, mimo siwego włosa i gęsto rozsianych zmarszczek po twarzy.
Karol zbliżywszy się doń, szepnął mu coś na ucho, poczem szlachcie go przywitał bardzo grzecznie, ale z miną trochę zakłopotaną i weszli do domu. Wewnątrz było ubogo ale chędogo, od progu czuć starego