Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tłumach, które owego wilgotnego, mglistego wieczora około dziesiątej wysuwały się z pałacu Namiestnikowskiego, słychać było szepty niezadowolenia. Niektórzy usiłowali zmniejszyć znaczenie wypadku i przedstawić go jako wybryk małej wagi. We wszystkich przemagała obawa, że Towarzystwu wielkich jego prac dokończyć nie dadzą. Jedno z dwojga, albo Towarzystwo powinno było owładnąć narodem i kierować nim, albo abdykować; pierwszego nie potrafiło, drugiego nie chciało.
Edward szedł razem z dwoma młodzieńcami, których powierzchowność w doskonałej była z jego fizyonomią harmonii. Starszy, hrabia Albert, wysoki brunet z twarzą wychudłą, żółtą i bladą, oddawna chorował na ekonomię polityczną, i jako ekonomista wzdrygał się na wszelki nieporządek społeczny; drugi blondynek, mały, uśmiechnięty, bon vivant, nie cierpiał hałastry i wszystkiego co regularny przywóz ostryg i szampana zachwiać może. Zwano go poufale Duniem, chociaż nikt nie wiedział jaka była etymologia tego pieszczotliwego imienia, bo Dunio zwał się po prostu panem Marcinem Klepińskim.
Przechodząc ulicą między pałacem Namiestnika a hotelem, młodzi ludzie rozpra-