Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pana Edwarda, przerywanym jakiemś łykaniem nerwowem, znać było śmiertelny przestrach.
Jadwiga prędko się uspokoiła.
— Przypadek — rzekła — uczynił pana uczestnikiem tajemnicy, którą spodziewam się, że dochować potrafisz; krzywdziłabym pana, gdybym mu przypominała, że można być zdrajcą nie tylko rozmyślnie, ale przez płochą szczebiotliwość.
Edward nic na to nie odpowiadając, uśmiechał się tylko, z wyrazem pokornej jakiejś zalotności, połączonej ze strachem, która go doskonale śmiesznym czyniła.
— Ale mogą być państwo pewni — rzekł nareszcie tchu nabrawszy — że... że... potrzeba się było domyśleć reszty, gdyż Edwardowi tak się w głowie poplątało i język mu nie służył, że dalej nie mówić nie mógł, ocierał pot z czoła, poprawiał włosy, stał wedle pospolitego wyrażenia, jak na mękach. Poważna i spokojna twarz Karola, którego ten wypadek najmniej nie zmieszał, dziwnie odbijała od postaci wystraszonego paniczyka, nie mogącego utaić wrażenia swego tchórzostwa. Edward, który zwykle korzystał ze wszystkich okoliczności, aby jak najdłużej wlec się za panną Jadwigą, który i teraz w tej intencyi przybył, aby ją nudzić, rad był