Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O, moja złota panienko! — rzekł — coby to człowiek nie zrobił, aby tego szczęścia zakosztować, ale Moskale jak dezertera złapią, to go nie rozstrzeliwają, ale go tak w śmierć biją rózgami, że nim człek umrze, to piekielne męki znieść musi... Mięso kawałkami z żywego odpada...
— Przecież — odpowiedziała Jadwiga — dużo ucieka, a mało kogo łapią... Są dobrzy ludzie co w takim razie ratują...
— Ono to aż straszno gadać — rzekł Tomaszek — ale jak się człekowi taka nadzieja uśmiechnie, to mu już spokoju nie da, wciąż ino na myśli ta chatynka, ten ogródek, jakby się ono żyło tam po Bożemu, gdyby tę moskiewską zrzucić obrożę.
— Otóż — szepnęła Jadwiga — myślcie to sobie, a kto wie, może i wyśnicie na prawdę.
— Aby nas kto tylko nie słyszał — rzekł Tomaszek.
Z tem się oboje rozeszli w nadziejach.
Tomaszek powróciwszy do cytadeli, inaczej się w niej począł rozpatrywać; najważniejsza teraz rzecz oka jego nie uszła, a że się łatwo domyślał, iż chodziło głównie o pomoc temu więźniowi, znalazł sposób i oddania mu kartki i przyniesienia papieru z ołówkiem i zabrania odpowiedzi. Nie zawsze wprawdzie mógł wyjść na