Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tymczasem Młot wziął na stronę przyjaciela i żywą zaczął z nim rozmowę. Karol odskoczył od niego i pobiegł do Jadwigi. Na twarzy młodego człowieka malował się najżywszy niepokój.
— Na Boga zaklinam panią — rzekł z największym zapałem — proszę zapomnieć o tem co Młot jej powierzył; niema żadnego niebezpieczeństwa, mam dwadzieścia najdoskonalszych kryjówek w razie potrzeby, od kilku miesięcy nigdy nie nocuję w domu, jestem spokojny i błagam panią, abyś mnie pod hrabiego opiekę nie oddawała. Byłby to także rodzaj aresztu, w którym nauczyłbym się może ekonomii politycznej, ale bym z nudów umarł. Nie chcę i nie mogę.
W pięknych oczach Jadwigi błysnęła łza, która się gdzieś roztopiła pod powiekami.
— Napróżno byś mię pan uspokajał, ja o pana spokojną być nie mogę, jesteś zbyt zuchwały. Zlituj się pan, myśl o sobie, lub dozwól, żeby choć twoi przyjaciele o tobie pomyśleli.
Tu się widocznie zmieszała, głos się je zmienił i wyrazów zabrakło. Karol spostrzegł wzruszenie, nie była to pierwsza oznaka uczucia z jej strony, ale zacny chłopak wstępując na próg tego domu, przewi-