wola jego będzie spełnioną. Chciał, by go pochowano przy ojcu i matce.
Gwalbert dawał mu jeszcze życia nadzieje, których sam nie miał, ale Bojarski głową potrząsał. Czuł w piersi już zaczajoną śmierć, która nagle, jednym złamanym oddechem, koniec cierpieniu położyć miała.
Leżał, pobłogosławiony na wielką podróż przez duchownego, spokojny zupełnie. Nic żałował życia, które zamknął poświęceniem się dla ocalenia przyjaciela.
Nie mogąc go ratować, lekarze starali się przynajmniéj ulżyć cierpieniom i w śnie spokojnym, marząc, duch uleciał w krainy światłości...
Za trumną szli hr. Gwalbert, radzca z głową spuszczoną, jakby zawstydzony że żył, gdy Bernard za niego umiérać musiał, Muliniec z żoną, panna Henryka, wszyscy aż do Piotrusia Grochowskiego, z zagryzionemi wargami i pomarszczoném czołem.
Redaktor gazety zbliżył się do niego, nim doszli do Powązek.
— Słuchaj, Piotruś — rzekł — tyś go dobrze znał, byliście z sobą przyjacielsko. Na jutro mi potrzeba nekrologu. Rozumiész?
Zpod okularów zukosa spojrzał Grochowski.
— Daj mi ty pokój — szepnął półgłosem. — Pewnie jakie sto wiérszy, nie więcéj.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/519
Wygląd
Ta strona została skorygowana.