Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/421

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mógł po swéj myśli nic zrobić. Życie popłynęło starém korytem. Jedynemi godzinami spoczynku i wytchnienia dla Bernarda były wieczory spędzane u hrabiostwa Zygmuntowstwa. Oboje państwo cenili go i lubili, sama pani rozprawiała z nim o literaturze, dawała mu książki, wciągała w dyskusye i wieczory przechodziły niepostrzeżenie. Bojarski byłby z chęcią przestawał w wolniejszych chwilach, znajdując dla umysłu hygieniczném odżywianie się rozmową, z ludźmi, którzy mu jego zdania za złe nie mieli, choćby się ono z ich własném nie godziło; ale bardzo prozaiczne postrzeżenie onieśmieliło go.
Postrzegł się Bernard raz, że na jego wytarte suknie, buty wątpliwych kształtów, ubranie zaniedbane, ubogie, choć czyste, służba hrabiostwa spoglądała jakoś szydersko. Raz nawet nowoprzyjęty sługa wahał się go zameldować i wpuścić, otwarcie się tłumacząc tém, że pan profesor... nie do salonów był ubrany. Bernard, dowiedziawszy się o tém, poddał surowéj krytyce garderobę swą, o któréj dotąd nie myślał.
Była ona w stanie opłakanym. Dosyć czysto utrzymywane suknie, i krojem i zużyciem kwalifikowały się na tandetę; bielizna ledwie się trzymała, wszystkie akcesorya ubioru nieszczęśliwie wyglądały. Bojarski, raz na to zwróciwszy uwagę, porównywając potém strój własny do Mulińca,