Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pozostać przykutą do téj taczki nazawsze, to prawdziwie powiadam pani, że nie wytrwam. Bojarski tak wszystko to co ja uczyniłam i czynię znajduje prostém i naturalném, tak ocenić nie umié mojego poświęcenia...
— Ale panna Klara czynisz to dla siebie i swojego dobra, nie dla niego — odezwała się dozorczyni.
Spojrzeniem pogardliwém odpowiedziawszy tylko na to, Saska wyszła, trzaskając drzwiami. Od tego dnia zmieniło się zupełnie jéj postępowanie.
Bojarski był zupełnie spokojnym, gdy w parę tygodni potém, o rannéj godzinie wbiegła do niego staruszka, ze zmienioną twarzą, przelękła.
— Stało się co przewidywałam, ale czemu ja winną nie jestem — zawołała od progu. — Robiłam co tylko było w mojéj możności, ale to niegodziwe i przewrotne stworzenie miało jakieś rachuby, a gdy te omyliły....
— Cóż się stało? — podchwycił Bernard niespokojny.
— Co? odbiła sobie kasę, zabrała co było piéniędzy, posprzedawała co mogła pokryjomu i uciekła.
Bernard zbladł i ręce załamał.
— Ale cóż z nią się stało? Nie napisała nic? nie wytłumaczyła tego kroku? nic pani nie wiész?
— Nie czuła się w obowiązku uniewinniać z te-