Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

biernie, muszę więc coś postanowić, trzeba coś robić...
Muliniec patrzył na niego, jak lekarz na chorego.
— Mów jaśniéj — dodał.
— Powiadam ci co myślę — uśmiéchnął się Bernard.
— Czy zamierzasz jaką wielką reformę? — spytał Cezar, idąc z nim daléj — zapragnąłeś innego zawodu?
— Nie — żywo przerwał Bernard — mam tylko sobie do wyrzucenia jakąś opieszałość, zleniwienie, chcę z nich wyjść.
— A! — dodał Muliniec — ja sobie téż mam do wyrzucenia, żem ciebie z tego miejsca, tak właściwego tobie, można powiedziéć, wysadził. Hrabina byłaby się z tobą pojednała, bo i teraz często wspomina cię sympatycznie, osobliwie od wydania poematu. Gwalbertek dotąd za tobą tęskni i kocha cię, a Francuz byłby musiał milczéć. Nie wiem czy tobie równieby dobrze było u hrabiny jak mnie, ale ja jestem jak u Pana Boga za piecem. Opływam we wszystko, przyszłość mam ubezpieczoną i maleńką ofiarą miłości własnéj zdobyłem tak wiele, iż mam na sumieniu, żem ciebie tego pozbawił.
— A! — rozśmiał się Bojarski — to miejsce nie było dla mnie, a ty jesteś do niego stworzony. Nie