Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie potrzebował nikt odzywać się o pomoc do sąsiada, bo, na sam odgłos że jéj ktoś mógł żądać, ofiarowano się zewsząd, śpiesząc i dobijając, ażeby była przyjętą.
Trafiało się wprawdzie, że długie sług języki zasiały złe ziarno i starały powaśnić, ale wprędce otwarte postępowanie starą zgodę przywracało.
Nie było w zwyczaju zapraszać się na obiady, wyprawiać podwieczorków, wyjąwszy imieniny, bo wszyscy profesorowie, żyjąc z pensyi i utrzymywania studentów, mając sami dzieci, ściśle rachować się musieli z każdym wydatkiem; ale dzielono się tém co Bóg dał przy każdéj sposobności. Nadchodzący czasu obiadu lub kawy, zasiadał do spożycia bez ceremonii. Gdy czasem rodziców lub krewnych studentów, przybyłych do miasteczka, przyjmować musiano — a nie starczyło naczynia i nakrycia, których nigdzie do zbytku nie było — zapożyczano się wzajemnie. Kuchnie wszystkie zostawały w związku z sobą; wiedziano co się gdzie gotowało; niedostatek świéżego mięsa lub chleba dawał się zarówno wszystkim odczuwać. Naówczas zapas jednéj śpiżarni drugiéj w pomoc przychodził.
Proste pożywienie studentów stanowiło tu jednę z najdotkliwszych trosk codziennnych, bo, choć młodzież w niém nie przebiérała wiele, nigdy jéj dosyć nastarczyć nie było można.