Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

buję coś zarobić na życie, bynajmniéj mnie to nie obchodzi. Trochę mniéj, trochę więcéj, mocno tego nie uczuję. Mam więcéj czasu do pracy, zyskuję swobodę. Czegóż pragnąć?
— Zazdroszczę ci twéj filozofii, jeżeli ona nie jest czczém słowem — rzekł Grochowski. — O sławę nie dbasz, jak powiadasz, o dobrobyt i wygodne życie ci nie idzie, miłujesz pracę — jesteś człowiekiem szczęśliwym.
Bojarski się zarumienił i odpowiedział cicho:
— Wierz mi, iż pono innego szczęścia na ziem szukaćby próżno.
— O tém széroko mówić można — przebąkną Grochowski.
Zakręcił się jeszcze po pokojach gość, wziął cygaro, zagadnął raz znowu o poemat i recenzyą, popatrzył zdumiony na spokojnego Bernarda i poszedł, ruszając ramionami.
— Stary dzieciak — rzekł w duchu.
Drugiego dnia w ulicy zetknął się Bojarski z podchmielonym, ale jeszcze nie pijanym Skórką, który wprost wpadł na niego, z brwiami namarszczonemi.
— A no! czytałem pański poemat — zawołał. — Nie można było piękniejszego talentu obrócić na obronę gorszéj sprawy. Więc wy, dziécię ludu, przeszliście do obozu arystokracyi i zacofanych?