Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest zupełnie niemożliwą, a gdyby nawet się nią stała, nie radziłbym jéj. Przyplątałyby się do niéj namiętności, oburzenie i.... skutek byłby wątpliwy. Widzę jedno tylko lekarstwo: trzeba wydać poemat, a w nim wybitnie, gorąco zamanifestować te uczucia, o których brak ludzie cię pomawiają.
— Szanowny profesorze przerwał Bojarski — ale nie byłożby to profancyą poezyi, gdybym ja téj królowéj dał miotłę w rękę i kazał jéj śmiecie wymiatać? Zresztą nie potrafiłbym nawet świętego języka poezyi użyć do tak poziomego, osobistego celu. Po rozprawach, to, co je miało wyjaśnić, nie przyczyniło się wcale do zmiany opinii o mnie; poezya kazałaby posądzać mnie tylko o wyzyskiwanie talentu dla samolubnego celu.
Żardyński myślał znowu chwilę.
— Z mojéj strony — rzekł — wierzaj mi, gardłuję za tobą, staczam walki, robię co mogę. Potrzeba miéć cierpliwość i męztwo!
Podał mu rękę.
— Pani Karolina, właścicielka pensyi, jest moją starą przyjaciółką, jutro idę do niéj.
— Wypowiedziała mi lekcye, a moja miłość własna nie dozwoli już ich przyjąć.
— A! dajże mi z nią pokój! Ona cię musi przeprosić — odparł Żardyński. — Posłucha mnie. Nieporozumienie się zagładzi i zapomni. Jesteś du-