Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dopiéro gdy przystąpił tuż, twarz blada dziewczyny okryła się chwilowo żywym rumieńcem.
Przyjaciel dawnych lat, towarzysz jéj dziécięcych zabaw, surowy sędzia, który przepowiedział jéj niedolę — stał przed nią ze wzrokiem pełnym rozrzewnienia, z twarzą litościwą, z wyrazem współczucia serdecznym.
— Panno Klaro — odezwał się. — Dopiéro wczoraj się dowiedziałem o jéj smutném położeniu. Gdyś pani była szczęśliwą, miejsca dla mnie przy niéj nie było; dziś... stawiam się jéj, przychodzę... Mów, czy mogę ci być w czém pomocnym?
Klara naprzód sobie oczy zakryła i wybuchnęła płaczem konwulsyjnym, potém, zwolna się uspokajając, łkając coraz ciszéj, wskazała mu krzesło przy sobie i zabiérała się mówić, ale jéj łzy nie dawały.
— O ci ludzie! ci ludzie niegodziwi! — poczęła — ci ludzie!... Widzisz pan, patrz na com ja zeszła przez zdradę, przez niewiarę, przez moje głupią ufność!... Wszyscy leżeli u nóg moich, błagali i uśmiéch i skinienie... Patrz pan, patrz, co się ze mną stało!... Nikogo, żywéj duszy, ani przyjaciela, ani rady, ani litości!
Ściśniętą pięść podniosła dogóry.
— Pan wiész już wszystko — ciągnęła daléj, coraz się rozogniając bardziéj. — To była intryga; podstawili mi coś pod nogę... To sprawa Karoli-