Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cu, pragnął i łaknął. Cynik Piotruś wybadywał go zręcznie i śmiał się.
— Czego ty się kwasisz i zrzymasz? — mówił czasami. — Głupi ładzie chyba mogą ci wmawiać, że tém piérwszem wystąpieniem popsułeś sobie sprawę. Gdybyś umiał rachować i był filutem, ty prostoduchu, lepiéjbyś nie mógł rozpocząć. W pisaniu nie o to idzie, czy się głupstwo napisze, czy rzecz rozumną i doskonałą, ale o to, aby narobić hałasu i oczy zwrócić na siebie. Tego dopiąłeś! Vivat! Myślisz że to mała rzecz zmusić tych próżniaków ludzi, aby się czém zajęli, co im ani chleba, ani wody nie daje? To największa sztuka, a ty dokonałeś jéj, sam nie wiedząc jak. Wal-że teraz żelazo, póki gorące, bo zastygnie...
Na to mało zważał Bojarski i Piotrusia zdanie miał za wybryk humorystyczny.
Nowe rozprawy dostały się do przeczytania, sub rosa, profesorowi Żardyńskiemu, który zapowiedział, że je uważniéj jeszcze i dłużéj będzie studyował, niż piérwsze.
Z księgarzem nie było jeszcze umowy, tylko wstępne listy zamieniono. Bernard ani obiecywał, ani odrzucał propozycyi.
Jednego wieczora, gdy zmęczony po pracy w mieście i bieganiu za lekcyami, Bojarski powrócił do domu, matka czekała na niego przy ostygłym podwieczorku, poruszona jakaś i smu-