Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stać starą panną? Posagu nie mam, wuj mi za mąż iść nie pozwolił. Miałam-że się kwasić nad pończoszką? Ja to mamie mówiłam sto razy, że do takiego życia nie jestem stworzoną. Generałowie i hrabiowie żenią się z baletniczkami, więc prędzéj tu los zrobię, niż gdzieindziéj. Wyperswadujcie sobie, ażebym miała ze skruchą do domu powrócić. Z tego nic nie będzie. Wiem co robię.
— Panno Klaro...
— Ale co tam: panno Klaro, panno Klaro! To na mnie nie czyni najmniejszego wrażenia, bądź pan pewnym. Proszę mi dać pokój.
Bernard ręce załamał.
— Zlituj się pani!
— Wy się zlitujcie nademną i darmo mi nie dokuczajcie — zuchwale odparła Saska. — Stało się... no, weszłam jak powiadacie na drogę zatracenia, jestem zgubioną — więc mnie już nie szukajcie. — I odeszła ku oknom oburzona.
Bernard postał u drzwi, błagalnym wzrokiem rzucił na nią, gdy ona rozśmiała się szydersko — i wyszedł z rozpaczą w sercu. Lecz jeszcze jakąś żywił nadzieję, że Klarcia nie zginie.
„Tanecznica — mówił sobie — to jeszcze nic. Dziewczę nadto dumne, ażeby dało się wciągnąć na drogę życia, z któréj zejść na lepszą prawie niepodobna.”