Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Późno powrócił do domu Bojarski, ale matka czekała na niego. Poznał z jéj twarzy, że płakała.
Opowiedziała mu zimno, smutnie historyą Saskiéj, powtórzyła co od niéj słyszała. Milczący, blady, Bernard nie przerywał jéj słowem, ale na twarzy jego taki był wyraz boleści, iż matka po kilkakroć przez litość przerywała opowiadanie. Gdy skończyła, stał długo skamieniały i wryty.
— Nie może być — rzekł wkońcu — ażeby łzy i prośby matki nie miały jéj serca poruszyć. Krok fałszywy, smutny, ale jeszcze nic niéma straconego, może się zwrócić.
— Matka jéj u nóg leżała! — zawołała Bojarska.
W duszy tłumaczył to sobie Bernard, więcéj winy składając na matkę, niż na nią. Wychowanie... niebaczność... zbytnia swoboda...
Nie miał jéj jeszcze za zgubioną.
Nazajutrz, po namyśle krótkim, nie mówiąc nic matce, Bojarski starał się dowiedziéć o mieszkaniu mistrza baletu i postanowił sam pójść do Klarci.
Nie pochlebiał sobie, ażeby mógł zmienić jéj postanowienie, ale sądził, że jedno wiecéj naleganie zaszkodzić nie może... że ona chwiała się,