Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miała; nie było wiec sposobu dowiedzenia się. Obawiał się choroby, Katarzyna jednak zapewniała, że ją widuje przesuwającą się po ulicach, bardzo zawsze wystrojoną.
Dnia jednego, gdy Bernarda w domu nie było, wbiegła niespodzianie Saska do profesorowéj.
Poznać było można po niéj łatwo, że ją coś nadzwyczajnego boleśnie dotknęło. Twarz miała zapłakaną, oczy wywrócone i nie kryła się z tém wcale... tak była rozpaczliwie czémś przejętą.
Zaledwie wszedłszy, rzuciła się na szyję profesorowéj, łkając i plącząc. Długo nie można jéj było zrozumiéć.
— A! moja pani! droga moja! Ty chyba jedna ulitujesz się nademną, ty pojmiesz, co mnie dotknęło! Jestem najnieszczęśliwszą! O, gdybym była wiedziała... nigdy, nigdybym do téj nieszczęsnéj Warszawy nie pojechała. Klarcia, moja Klarcia!
Tu wybuchnęła takim jękiem i płaczem, a śmiechem serdecznym, że ją trzeba było trzeźwić, nim znowu, nieco uspokojona, mogła o swém nieszczęściu rozpowiedziéć.
— Moja Klarcia — mówiła — nie mam jéj! Zgubiona!... Weszła do baletu... została tanecznicą. Mój brat rozgniewany znać jéj nie chce... a ja... co ja pocznę? Padałam jéj do nóg, błagałam, nic nie pomogło.. Zaczęła się oddawna uczyć