Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krył przed matką ze swą miłością dla Saskiéj a przynajmniéj sympatyi dla niéj nie taił.
Reszty domyślać się mogła łatwo.
Rok ten dla Bojarskiego ze wszech miar był ciężki. Nabrał na swe ramiona wiele, wymagał od siebie nadzwyczajnych rzeczy, pracował nieznużenie, walczył i cierpiał.
Serce nie pomagało w pracy... odrywało go od niéj. Zamiast nad dziejami i językami, siedział nad sonetami i elegiami, nad poematem, w którym niechcący odmalował sam siebie.
Głowa przepełnioną była marzeniami; nawet od zbawiennéj, wszystko leczącéj pracy ochota odpadła. Matka czytała w twarzy, odczuwała w nim niepokój i cierpienie, ale wiedząc że nie potrafi pocieszyć, dobadywać się nie śmiała przyczyny.
Zdawało się jéj, że na ferye koniecznie było potrzeba Bernarda, który ciągle miał w myśli bliższe poznanie ludu, wyprawić gdzieś na wieś.
Do spisku wciągnięty został Wroniec.
— Nic nad to łatwiejszego — rzekł. — Pani wié, że ja coroku zawsze sprawiam sobie wakacye u któregoś ze znajomych i starych towarzyszów. W tym roku zaproszono mnie na Podlasie, do hrabiostwa Zygmuntowstwa. Najzacniejsi w święcie ludzie, dom staropolski, gościnni, serdeczni, a dla nich Bernard będzie najpożądańszym go-