Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wydały się lepszemi niż wprzódy, para tylko omyłek drukarskich wprawiała go w rozpacz.
Nie zrobiły te wiérsze wielkiego wrażenia, a jednak więcéj może czytane były i rozbiérane, niż dziś ukazujące się najpiękniejsze poemata. Poezya była na porządku dziennym — odradzała się, pragniono jéj.
Skutkiem piérwszéj próby musiało być, że zachęciła i natchnęła Bernardka do dalszych. Przystąpił do nich z większym namysłem, rozwagą, ostrożnością, hamując zapal. Tym razem był to mały poemacik z podań ludu, którego całość ułożył udatnie, a kilka epizodów, w szczęśliwéj chwili wyśpiewanych, miało urok młodzieńczego uczucia. On sam znajdował jednak, że zamało w tém był sobą. Adam, który nastroił lutnię całego pokolenia, i tu się czuć dawał.
Nad poemacikiem Bernardek pracował więcéj, przerobił go parę razy, porównał rzut piérwszy do późniejszych, dziwiąc się temu, że niekoniecznie poprawki były wszędzie szczęśliwe. Pomysł ich prawie zawsze przechodził pierwotny, lecz forma i wykonanie mu nie odpowiadały.
Brakło zresztą tym wszystkim wylewom serca struny, która brzmiała gdzieindziéj najgłośniéj — miłości. Bojarski, oprócz jakiegoś nieokréślonego uczucia zachwytu widokiem Klarci, nie kochał się wcale, nawet po studencku. Nie miał na to