Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nad miarę. Wszystko to zaprawne goryczą, szorstkie, złe, dowcipne, pogardliwe czyniło chłopię nadzwyczaj dziwną istotą, dojrzałą i zbłąkaną, rozbolałą i oszalałą niemal.
Conajmniéj było z niéj ciekawe studyum, nawet dla takiego jak Bernardek młokosa.
Po kilku spotkaniach z tym Emilem, Bojarski powziął rodzaj politowania i spółczucia nad biédakiem. Naprzód dał mu kilka niepotrzebnych już książek naukowych, parę razy zasilał go datkiem, potajemnie wynosząc coś ze starzyzny.
Bernardek powiedział sobie w duszy, że gdyby się miłosierna jaka istota zajęła tym nieborakiem, przytulała go, nakarmiła, osłodziła mu byt, to z tego złośliwego zuchwalca zdziczałego mógłby wyrosnąć człowiek zdolny, pożyteczny, bo na zdolnościach mu nie zbywało.
Ale potrzeba było codzienném obcowaniem, czuwaniem powoli przyswoić, zmiękczyć, uzdrowić to stworzenie.
— To obowiązek! — powtarzał sobie mały Kato — jak nie ratować? Wyjdzie na łotra, powiadają, ale może wyjść i na znakomitego człowieka.
Pamięć ogromna, pojęcie bystre!
Raz to sobie powiedziawszy, Bernardek nie mógł się pozbyć myśli, aby przyjść w pomoc nieszczęśliwemu siérocie. Biédząc się z wynalezieniem środków, dostrzegł wkońcu, że nie było nie-