Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czarnemi, z twarzą zarazem dobroduszną i pańską. Łańcuch od zegarka, szpilka w chustce, nabrzękłych palców ozdoba, liczne i kosztowne pierścienie, ściągały na niego oczy ciekawych.
Filipesco, który oddawna tego wuja nie oglądał, poznał, a raczej domyślił się go od razu, i podszedł, nic nie mówiąc, z drugiej strony podać z ciężkością wysiadającemu rękę.
Argiropulo obejrzał się na niego, ale odzież zaniedbana, a może i twarz wyżyta i zmęczona nie dały mu w nim odrazu poznać siostrzeńca. Gdy stanął już na asfalcie, Filipesco podał mu rękę.
Diable, — zawołał, — nie poznajesz bo mnie uparcie, — wujaszku Tomaszu!
Przybyły wykrzyknął, obie ręce mu na szyję zarzucając.
— A! jakże bo można tak, tak się zszarzać, — wykrzyknął.
— Cóż chcecie! życie i lata...
— Świeca, którąście palili z obu końców, — dodał Argiropulo, ponawiając uścisk.
— Nie zapieram się tego, — roześmiał się Filipesco, — został mały ogarek tylko i wcale niepozorny.
— Do hotelu! do hotelu, — przerwał Rumun, — jestem zmęczony i okrutnie głodny.
— Mieszkanie i śniadanie, a nawet ekwipaż czeka, — biorąc go pod rękę, odparł wesoło Filipesco. — Jedźmy...
Przez cały ciąg drogi do hotelu Rumun się zachwycał Nizzą i przebytem wybrzeżem.