Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mówił nieco ostygłszy Simon. — Tak, — długo, długo po stracie córki nie chciałem znać ludzi, przekląłem niewdzięczną, a z nią cały rodzaj nasz. Mścić się tylko chciałem jeszcze na ludziach za to, że mi odebrali wszystko. Ta córka, — tyś słyszał, — ty wiesz, to było wypieszczone, jedyne dziecko moje. Sądziłem, że mnie kocha. Oszukała mnie niegodna, odarła, dała się uwieść nikczemnemu poganinowi, który nawet żenić się z nią nie obiecywał. Chciałem jej przebaczyć, — nie chciała mnie znać. Wyparła się żyda, ojca, — przekląłem ją. Sądziłem, że dla mnie wszystko było skończone. Ach! nie! Gdym się dowiedział, że miała córkę, że, jak mnie, ojca, wprzódy, tak potem własne dziecko dała sobie odebrać, obojętna, płocha, zepsuta, niepoczciwa, litość uczułem nad sierotą. Trzeba było szukać tej porzuconej, zatraconej. Musiałem poruszyć wszelkie sprężyny, sypałem garściami pieniądze, słałem ludzi, stworzyłem cały zastęp szpiegów, aby ją odszukać. Udało mi się, — tak! znalazłem ją, ale w rękach spekulatora, który ją, korzystając z jej osierocenia, opanował i na jej piękność liczył. Widziałeś go wychodzącego stąd, Belotti...
Prawnik słuchał z uwagą, ale chłodny.
— Masz dowody, że ona jest wnuczką twoją? — zapytał.
— O ile tylko się to dowieść prawnie daje, — tak, — mam je. Mam świadków, stare sługi, — mam listy, papiery. Wszystko to na wagę złota.