Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszystko mi jedno, gdziekolwiekbądź, — odparł zniechęcony i zakłopotany.
— Więc znowu w tej kawiarni, — rzekł Simon, biorąc kapelusz. — Dobranoc, życzę się dobrze namyśleć, dobrze namyśleć.
I, nie czekając już odpowiedzi, sam drzwiczkami, które znał dawniej, wysunął się wprost na podwórze, a Belotti, do którego przyłączył się Marceli, stał przybity długo, pod wrażeniem rozmowy, którą powtarzał sobie teraz, nie mogąc ani jej zrozumieć, ani prawie w to, co uszy jego słyszały, uwierzyć.
— Pięknegoś mi bailleur des fonds! przyprowadził, — wybuchnął nareszcie, — podnosząc oczy na olbrzyma, który stał przed nim.
— Nie mogłem znaleźć innego, — odparł Marceli, — a za tego mi zaręczono, że, gdybyś potrzebował choćby parękroć sto tysięcy w gotowiźnie, znajdzie się w jego brudnej kieszeni.
Belotti nie tłomaczył się jaśniej, kazał podać rachunek, — i, mrucząc, wyszedł razem z Marcelim. Ponieważ cały niemal dzień spędził na poszukiwaniu środków do opędzenia długów, w domu wcale nie był, a Nery nie widział też, — powróciwszy do mieszkania, zastał w niem bilet, listy i wezwania różnych osób, których zrozumieć i wytłomaczyć sobie nie umiał.
Między innemi była kartka Pudłowicza, wzywająca go do pomówienia w bardzo ważnym interesie na godzinę jedenastą.