Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak — życie — powtórzyła z naciskiem.
Pani Winnicka spojrzała na nią, posądzając o przesadę i chętkę pochwalenia się — skrzywiła się nieznacznie ale słuchała rozwiązania.
— Przez bardzo długi czas — ciągnęła dalej, pewna siebie Salusia — nie widywałam p. Aurelego, chociaż, po moich nieszczęściach (westchnęła) jak rozbitek od lat kilku już tu na brzeg jestem wyrzucona... Nie chciałam się narzucać mu... ale w końcu pomyślałam, już-ci godzi się pójść zobaczyć co się tam z nim dzieje. Jakby mnie co tknęło.... a był to istotnie — palec Boży! Więc zwróciłam się na tę ulicę Mokotowską. Dzwonię, a było to nad wieczór — raz, drugi, trzeci, żadnego znaku życia, drzwi się nie otwierają. Jużem miała odejść, gdy usłyszałam kroki, ukazuje się — sam pan Aureli... ale tak zmięszany — że mnie nawet zrazu nie poznał, choć wszyscy to przyznają i ja sama to widzę, że się wcale nie zmieniłam, pomimo tego wszystkiego czem mnie Bóg dotknął i com wycierpiała...
Wchodzę... Uderzyło mnie na pierwsze wejrzenie to, że w mieszkaniu nieład był największy, wszystko poprzewracane... a on — jakby pochwycony na uczynku...
Z początku nie mogłam zrozumieć — co to jest?
Widząc w tem coś podejrzanego, wcisnęłam się za nim do sypialni... do której mi drogę chciał zaprzeć...