Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ukazała się nad brzegiem rzeki wlokąca powoli, za nią sunął się olbrzymi pas ciemności; księżyc dozwalał w niej rozpoznać chudego i wysokiego mężczyznę, który szedł z głową spuszczoną i rękami w kieszeniach, widocznie bez celu, bo kręcił się, zatrzymywał, stawał i błądził po wybrzeżu. Kilka razy zatrzymał się nad rzeką, i długo w jej połyskujące fale poglądał. Wszyscy uciszywszy się zwrócili nań oczy, coś niezwyczajnego było w krętym chodzie i ruchach tego człowieka, w zaprzątnieniu głębokiem, które mu nie dawało dotąd dostrzedz nie daleko od niego siedzących, ani usłyszeć dość głośnej rozmowy.
— To coś bardzo podejrzanego! — rzekł Baltazar — uzbrajając się na wszelki wypadek w swoją laskę.
— Może warjat! — zawołał Longin.
— Albo jak my... trochę pijany! — dodał Konrad.
— Lub złodziej! najprędzej! — powtórzył Dr. Baltazar.
— Cicho! cicho! panowie, rzekł Albin, on widocznie czegoś szuka.
— Cicho!
Wszyscy przyczaili się w milczeniu, postawiwszy na ziemi kieliszki, oczy wlepiając w nieznajomego; który odchodził od nich i zdala migał jak cień fantastyczny... Długo tak przesuwał się po brzegu Wilji jakby szukając dogodnego miejsca do spuszczenia się ku rzece, nareszcie dosyć ostrożnie zszedł rękami się podpierając nad samą wodę i tu znowu przypatrywać się zdawał jej biegowi z uwagą.
— On się może chce utopić — wstając żywo zawołał Longin.
W chwili kiedy tych wyrazów domawiał, cień mignął i plusk się dał słyszeć na fali... Teofil zerwał się pierwszy i jak stał natychmiast zbiegł i rzucił się w rzekę za samobójcą... Całe grono zbiegło się nad urwisko z ciekawością i niepokojem gotując dać pomoc Teofilowi, Konrad zrzucał odzienie... Topielec nie spodziewał się pewnie tak szybkiego ratunku, i ledwie zanurzył się w głębi, został schwycony i pociągnięty do