Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mimowolnie wyszedłszy ze Ś. Michalskiego zaułka i zakręciwszy się chwilę na placu przed Ś. Janem, którego ciszę szmer tylko wody jednostajny przerywał, zawrócili się i posunęli po nad Wilją ku Antokolowi. I tu droga szeroka była pusta... a światło księżycowe pozór ruiny zamarłej dawało uśpionemu grodowi.
Każdy coś przypomniał, westchnął, łzę miał na oku dawnego wesela, które się tak dobrze pamiętało, zaufania w przyszłości, odwagi, w niczyjem sercu nie było... Zaczynali rozmowę i nikt jej nie przedłużał, pół-słówka, westchnienia z ust spiekłych się dobywały.
— Ileż to razy śpiewając Fra-Diavolo i Niemę szło się tą drogą, rzeki Teofil, do Tivoli, na Antokol, lub tak, nigdzie... w świat tylko, zaczerpnąć piersią powietrza, oczyma światła... Jakżeby to był człowiek szalał taką nocą jak dzisiejsza... jasną, cichą, majestatyczną! Dziś świat ten samy, my inni, i wszystkie uroki znikły...
— Bo młodość jedna tylko, rzekł Albin — jedna młodość i miłość jedna, jeden Allach i prorok jego; później w tysiąc form przechodzi życie, jest w niem wszystkiego po troszę, ale nie ma tej iskry, którą pierwsza boleść zgasiła.
Zegary zdaleka powoli ochrypły, wybiły północ, a dźwięk ich rozchodził się po rosą zlanej okolicy, jakoś żałobnie i smutno.
— Chodźmy i usiądźmy nad Wilją rzek naszych królową, rzekł Teofil, po co iść dalej... tu tak dobrze nam będzie śpiewać nasze super flumina Babilonis. Darmo szukać wspomnieć pogubionych jak paciorki różańca, nić co je łączyła zerwana.
— O lirycy i poeci! zaśmiał się Longin szydersko — idący choć niezbyt pewnym krokiem za kupką pielgrzymów. Noc taka sama i wesołość taż sama dla tych co się wprzód nie bałamucili ideałami. Co tu odmienionego? daj mi tylko o czem, a będę śpiewał i tańcował...
— I ja! dodał Baltazar, rozsądnie mówi!
— Prawda, rzekł Albin, ale to o czem, każdy inaczej rozumie; każdemu braknie czegoś, Longinowi bu-