Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wrócił i widząc moje zdumienie, rzekł:
— A! to oranżeryjka mojej siostry, jam to postarał się o tę dla niej zabawkę i dostałem tę trochę kwiecia; w ubogiem życiu i to wielki zbytek, ale zdaje mi się przebaczony.
— Zwłaszcza kiedy go się nie sobie pozwala ale drugim daje, odpowiedziałem...
— Tak! to mnie tłómaczy, godziło się memu ukochanemu dziecięciu zrobić tę małą przyjemność, choćby kosztem jakiejś ofiary...
Podano zaraz herbatę czyściuchno, skromnie, ale nie bez pewnej elegancji wieśniaczej, kobiecej, prostej a miłej; potem wieczerzę, która była niewykwintna, ale wyborna. Rozgadawszy się weszliśmy do pokoiku pana Maczyńskiego, gdzie ze zdumieniem ujrzałem półki książek pełne do koła. Dotąd jeszcze mówiąc unikał przedmiotów, któreby go z tej strony mogły mi dać poznać, nie popisywał się wcale z oczytaniem, rozmowa nasza była pospolita, gospodarska, wieśniacza; rzut oka na książki odkrył mi w nim nowego człowieka...
Było tam wiele niemieckiego, co zdradzało ucznia jakiegoś obcego uniwersytetu, dużo ksiąg łacińskich, a najwięcej religijnej i mistycznej treści. Na stole przy łóżku stał ukrzyżowany Chrystus i trupia głowa z różańcem...
Pierwszy to raz w życiu trafiałem na dwudziestokilkuletniego człowieka z tak wybitną dążnością religijną, zdumiewając się nad tem co mi się zdało przymiotem właściwym starcom, bośmy w uniwersytecie, przyznajcie, nie bardzo byli pobożni.
Jakiś szacunek mimowolnie powziąłem dla niego; ujął mnie swą prostotą, szczerością i serdecznością cichą, wiejskiemi obyczajami przy ukształconym wielce umyśle; nie mogłem nawet ukryć, bliżej się z nim zapoznając, jak wielkie wzbudzał we mnie podziwienie.
— Dziwisz się pan, rzekł mi, znać to z każdego jego słowa; myślałeś że pod tą ubogą strzechą znajdziesz prostego jak wieśniaczy domek człowieka... i — przebacz — tak ono jest, pozory cię uwodzą; jam nie wa-