Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

datku farbierskie rośliny, turnipsy i łubiny nie sprzedawały się nigdzie, i grosza za nie nikt nie dawał. Ziemia się nawet napojona odwiecznemi przesądami oparła, wzięliśmy ją od razu ze czterech na osiem cali i nie urodziła wcale; w innem miejscu gnoje popaliły, sąsiedzi przyjeżdżali na granicę śmiać się trzymając za boki, a ja się wściekałem. Niemcy, ogromnie pensjonowani upierali się iść dalej, szliśmy więc dalej, i doszliśmy do tego, żem się zupełnie zrujnował w postępowem gospodarstwie, które jakoś poprowadziłem za nagle i zbyt szparko.
Źle tedy, wstydu dużo, a gorzej jeszcze golizna; ojciec biedny rozchorował się patrząc na to, ja cierpiałem srodze i podwójnie, za siebie i za niego. Nie zachwiało to jego wiary we mnie, do końca bowiem przypisywał niepowodzenie ludziom, klimatowi, niemcom, niepogodzie, ale nie mnie, tak biedny zmarł na moich rękach i przyszło mi stracić najlepszego na ziemi przyjaciela. Kto wie czy głupstwa moje nie przyśpieszyły mu zgonu? myśl ta dziś jeszcze życie mi zatruwa. Został mi rezydent milczący i smutny, żałoba w domu i ruiny; pomiarkowawszy się ruszyłem, aby to znowu do dawnego stanu przywrócić i gospodarstwo radykalne zmienić w powolniej postępowe i mniej niebezpieczne. Stryj dźwignął mnie nieco pieniędzmi, przyjaciele ojca dodali otuchy, choć zadłużony mogłem się trzymać jeszcze, ale na duchu tak upadłem, żem zamknąwszy się między czterema ścianami, założył ręce i opuścił głowę nic nie robiąc. Nie przyznam się wam jak nizko wówczas upadłem. Odsunięcie od ludzi, osamotnienie, znękanie moralne sprawiło, żem szukał rozrywki w miłostkach z prostą wiejską dziewczyną. Niestety! miłość to była z mojej strony czysta, poczciwa i młodzieńcza, a ze strony zepsutej już choć młodej istoty, zimna, obrachowana i źwierzęca. Chciałem jej natchnąć myśl, poezję, dusze, napróżno — w ślicznych jej oczach pusto było jak w głowie, jak w piersi. Okowany w te kajdany nałogu, upokorzony, gdy tysiąc razy odtrącała mnie dzikością swoją i naiwnem zepsuciem — opusz-