Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dwór królewicza gorszył się tą poufałością i poczęto go łokciami trącać aby powstał a pokłon mu oddał.
— A co mnie ten młokos znaczy, rzekł Chochoł, czy to on mnie co dobrego lub złego uczynić może? ani mojej dobrowolnej nędzy odjąć mi nie potrafi, ani spokoju, który w sobie noszę odebrać! On sobie królewicz, ja sobie Chochoł... stary... a złe mu orzechy i miód, niech sobie nie je, kiedy gęba im nie rada.
Pokrzywiwszy nosami i on i dworzanie, poczęli się jednak do miodu i orzechów skradać, bo byli bardzo głodni, ale co który rozgryzł to robaczliwego świstuna, a co kto wziął miodu to z pszczołą, jeden tylko Rumianek same pełne wybierał orzechy i miód zabierał czysty. To jeszcze gorzej dworzan na Chochoła rozgniewało, ale ten rzekł im:
— Samiście winni, bo zły czego dostanie obraca w złe, a młodemu i niewinnemu, co weźmie, w smak i korzyść idzie, nie trzeba było na orzechy i miód wydziwiać, zatoście robaków i żądeł napytali.
Głodni tedy poszli spać, ale królewicz mający o świcie jechać, nim się na suchych liściach położył, prosił starca o radę na dalszą drogę, dokąd by się miał udać.
— Jedź, rzekł mu Chochoł, zawsze prosto przed siebie, a gdy cię niepewność ogarnie, zapytaj raczej serca niż rozumu, ono ci pokaże drogę...
— A jeśli zmilczy i nie odezwie się?
— Naucz je gadać.
Stary zamilkł, a nazajutrz gdy się obudził królewicz i dwór jego, znaleźli się w puszczy na gołej ziemi bo i chatka i Chochoł znikli, a drzewa tylko szumiały nad ich głowami.
Dobrze się stało, bo rozgniewany Paliwoda i Waligóra, który rad był awanturze, chcieli na odjezdnem spalić chałupę na kurzej stopie.
Ruszyli więc dalej pośniadawszy rosą.
Wybrnąwszy z przepaścistych błót i lasów o pół dnia postrzegli na wzgórzu okazały bardzo zamek stojący wysoko, murami otoczony, a tak świecący, że nań