Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

roboty, sam ją porzuciłem, przekonawszy się, że była niecną i podłą. Podniosło mnie to w opinji, ale zrobiło wroga i tak niebezpiecznego, jakiegom się z mojem młodem zuchwalstwem spodziewać nie mógł. Nie rachowałem wówczas, że pan, którego plenipotent reprezentował, był ogromnie spokrewniony, że miał krewnych i popleczników na całym świecie, że mnie sierocie walczyć z tą potęgą było po prostu szaleństwem.
Pobudziwszy pokrzywdzonych kredytorów, odartych, tudzież narobiwszy wrzawy, jąłem się żywo roboty i plenipotent gdzie stąpił, wszędzie mnie naprzeciw siebie znaleźć musiał.
Nie wielem ja na tem zarabiał, bo sami ubodzy i uciemiężeni uciekali się do mnie, a ci nie bardzo mieli czem szafować, ale i grosz jeszcze był i co więcej wysoko stanąłem w opinii publicznej, jako obrońca uciśnionych. Nieszczęściem trwało to tylko chwilę gdyż nieprzyjaciel miał tysiące środków, których przeciwko mnie użyć nie zaniedbał.
— A! mój Boże, zawołał Serapion stając na przeciw Longina, któż w tem nie ujrzy ręki Opatrzności! patrz kochany towarzyszu, ona to dźwignęła cię i opierającego się, mimowolnie popchnęła na drogę cnoty.
Stałeś się obrońcą pokrzywdzonych, rycerzem słabych, posiłkiem bezsilnych, sprzymierzeńcem biednych... Dla czegoż to stanowisko nie zasłużone, tak piękne i wielkie, nie obudziło w tobie zamiłowania cnoty i nie natchnęło cię heroizmem?... stałeś już na szczeblu...
— Z którego dla głodu musiałem zleźć, ojcze Serapionie, rzekł Longin dolewając sobie rumu, mówisz jak z kazalnicy, ale czemuż ta ręka Opatrzności nie dała mi chleba?
— Bracie! grzeszysz tą mową! poświęcenie twoje wzięłoby zapłatę i nie byłoby ofiarą...
— Daj mi pokój z nawracaniem... już nie pamiętam kiedym się spowiadał ojcze Serapionie, to darmo... ja wiary nie miałem i nie mam. Słuchajcie dalej, a missja na potem. Była tedy istotnie jasna chwila w życiu mojem, ta o której mówię — znaczenie, szacunek, wiara