Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pozór tylko.
— Ale gdzież podobieństwo? ja? cóż znowu!
— Są gusta różne, podchwycił Longin, a kto lubi świeże bułki, może pokochać tę co je sprzedaje; zresztą i to dziewczę niczego, a bardzo stateczna, śmieje się tylko do dwuzłotówki, nigdy do człowieka...
— Co do mnie, rzeki Albin powoli, nie żal mi żadnej twarzy, bo jedną tylko wyrytą noszę na sercu i myśli; nie żal mi miasta, choć to kolebka długich marzeń moich, — żal mi was przyjaciele dobrzy, nad których wierniejszych i życzliwszych nie da mi życie — gdzie takie serce znaleźć jak Serapiona, Teofila, Konrada, was wszystkich? gdzie takie życie jakieśmy tu pędzili z dłonią w dłoni? A! smutno pomyśleć, dodał, — że gdy nas rozpędzi żelazna rózga konieczności, już się może nigdy a nigdy nie spotkamy w życiu!
— Góra z górą się nie zejdzie, mówi przysłowie, a człowiek z człowiekiem.
— Szkoda że sobie powiedzieć nie możemy... ot za lat tyle i tyle... zejdźmy się znowu i spojrzmy sobie w zbladłe twarze...
— Prawda! jakby to byłe ślicznie, dodał Teofil chwytając myśl dramatyczną, wiecie w bajce o królewiczach, jak to tam oni zawsze żegnają się na rozstajnych drogach, i podają sobie dłoń, i przyrzekają za lat tyle a tyle w temże miejscu na dzień naznaczony się stawić.
— Doprawdy! a co za myśl szczęśliwa! gdybyśmy sobie co podobnego przyrzekli, zawołał Albin.
— No! a dla czegoż nie? podchwycił Teofil — pomyślcie tylko... ja się z góry piszę...
— Myśl święta! myśl cudowna! zawrzał znowu Albin... Panowie! wzywam was wszystkich do wotowania na nią. — Jaką sobie zakreślamy datę?
Longin się, uśmiechnął.
— Prawda, rzekł, spowiadaliśmy się tu przed sobą z nadziei naszych przed kilką laty, powinnibyśmy, gdy się te ziszczą, pochwalić wytrwaniem i skutkiem. Ale to tak rychło nastąpić nie może.
— No! więc kto żyć będzie za lat dziesiątek.