Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

smutna, wiecznie za czem tęsknić i czegoś pragnąć, i żałować i rzucać się a nie dojść do niczego, a z każdego szeregu być odepchniętym jak przybłęda...
Bo nic mi na długo wystarczyć nie potrafi, i w każdej głębinie dno widzę, i nicość w każdym kątku... W pierwszej chwili zachwycają mnie blaski — zaraz potem widzę tylko ułomność. Po siedmiu słowach Hajdna, słyszę już jego kwartet ubogi i zużytą formę jego fortepianowej sonaty, Beethoven mi się powtarza i niecierpliwi pokuszając się o fugę niedostępną dla niego, w Michale Aniole dostrzegam gwałtowność naprężenia niemal śmieszną, w Mozarcie słabość i zużycie, w Rafaelu chłód i jednostajność, w nauce wszędzie niepewność, w filozofii sztuczną zabawkę.
— Jesteś jednem słowem najnieszczęśliwszym z ludzi, ale poeta, rzekł Longin, to jest inutile pondus terrae, do niczego nigdy nie dojdziesz, nic nie zrobisz, i co krok omyłki stawić będziesz tylko. — Masz-że co więcej jeszcze? zapytał.
— Żale, rzekł Teofil, nie tylko żale; przyszłość mi się nie uśmiecha, bom w wiecznej z sobą niezgodzie i sam nie wiem czego pragnę...
— Nie wieleśmy się od ciebie dowiedzieli, dodał wstając i ziewając szeroko Aleksander Macedoński — ale to nas pocieszać powinno, że ty nie wiele więcej wiesz o sobie, dałeś co mogłeś, a grosz wdowi wystarcza...
Gdyby też — dodał śmiejąc się — dla nkończenia tego wieczora powszechnych spowiedzi, zaprządz do niej i Cymbusia? Coby to on nam powiedział.
Ledwie się z tem dał słyszeć Longin, gdy okrzyk ogromny obudził drzemiącego chłopaka i wszyscy porwali się z miejsc swoich otaczając go i nagląc o to czego zupełnie nie rozumiał. Odskoczył w pierwszej chwili od samowara, przy którym nieodstępnie stać przywykł jak na straży, i gdy mu wykładać chciano, czego wymagano po nim, nie dawał przystępu do głowy tak dzikiemu żądaniu.
— Widzisz, rzekł mu Jordan, każdy z nas tu dziś