Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Albin wiec zaczął pierwszy, i zasiadłszy w kątku, tak marzył:
— Wystawcie sobie naprzód nasz domek w zielonym ogródku, na wzgórku, otoczony kwieciem i krzewami...
— A zimą? spytał Longin.
— Zimą pokryty białym rąbkiem śniegu i srebrzystemi, brylantowemi szronami... Ale nie przerywajcie...
— Niech nikt nie przerywa! ozwały się kilka głosów... cicho! dajcie mu marzyć na jawie....
— Słowik śpiewa w krzakach bzu i jaźminu, lipy stare szumią kołysząc się powoli, na polach słychać milszą jeszcze piosenkę ludzi, przy pracy swobodnej pocieszających się staremi śpiewy wyuczonemi od prababek; w dole młyn szumi i huczy, na drodze turkoczą wozy włościan... od wsi zalatuje nucenie dzieci, które piastunki pocieszają nim matki powrócą... nie ma i jednej nóty sprzecznej w tym chórze wesela i pokoju. Koło łoża chorych jest miłosierdzie co czuwa, jest ręka bratnia co otula, a cierpiący wstrzymuje skargę, aby nią nie zranić litościwego stróża swojego.
Widzicie jak tu pięknie i wesoło!
Mógłżebym pomyśleć o własnem szczęściu, gdybym wprzód o tle, na którem się ono rozwinie, nie dumał? cóż mi warto moje, gdy na cudze łzy, potrzebując uśmiechu, patrzeć będę zmuszony? Naprzód więc przerabiam świat i snuję utopiją, nie na teorji jakiejś, ale na jednem słowie: — kochajcie się jak bracia.
Znikają przedemną różnice stanu, urodzenia, pochodzenia, inteligencji — wszyscyśmy bracią i każdy wprzód niż o sobie myśli o drugich, to jedyny środek dorobienia się szczęścia na ziemi nie osądzając go na egoizmie. Nie potrzebuję już czuwać nad sobą, bo wszyscy troszczą się o mnie, lecę ku drugim i koję ich smutek, a czyniąc to, o swoim zapominam... ktoś mi dłoń ciepłą przyłoży do serca i pierś moją zagoi.
Naprzód więc zwracam się do tego ludu, który od secin lat jak muł i osad na dnie społecznem leżąc, jęczy skazany na ciemnotę i barbarzyństwo. Nie niosę mu nauk wysokich ani wymagam by każdy z tych co