Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ułomnych dzieci, co prześniły i przebolały wiele, co pogubiły nadzieje po drodze; ale którym przeszłość promienieje zdaleka jasno, w których dziś jeszcze odzywa się czasem stara pieśń dziecinna o zaczarowanych krajach.
O! jakeśmy to śnili życie, a jak dziwnie inaczej się splotło? jakeśmy wierzyli święcie, jak czcili poczciwie, jak się modlili gorąco, jak spodziewali się ufnie, jak każdy gdyby w bajce królewicze działem brał jakąś część świata... a co nam dzisiaj z tego dziedzictwa urojonego zostało?
Przestrzegał nas nie jeden starzec siedzący nad drogą i mówił przechodzącym:
— Ostygniecie, prysną mary wasze, przebudzicie się ze snu, przyjdzie zapóźno rozum!
Ale któżby smutnym przepowiedniom wierzył? Nam tam dobrze było w tym jasnym obłoku młodości lecieć po nad ziemią i sypać kwiaty, i uśmiechać sie pod stopami naszemi rozciągnionej ziemi.
Pamiętam, wielu nas było wówczas braci duszą, myślą braci, wiekiem, pragnieniem, nadzieją... siedmiu nas było zbliżonych trafem... tych siedmiu, jeżeli chcecie, opowiem wam dzieje, a siedmiu kroć siedmiu znajdzie się może co powie słuchając ich w zadumaniu:
— To naszego życia źwierciadło i to są przygody nasze! Bośmy wszyscy jednym prawie życia kolejom podlegli, i dobre ono jest, a kto się zeń wyłamał i nie był bratem ludzi, został odrzutkiem biednym i zmarnieje na wygnaniu.
Powiecie mi może:
— Stare to dzieje i znana historja.
Lecz nie stareż życie, nie stary świat, nie codzień się li powtarza to co od lat tysiąca zawsze w jednej porze, w jednaki się sposób odnawia?
Wieleż nam razy zaszło słońce, a wstajemy przypatrzyć się jego wschodowi?


Było ich kilku obcych sobie, a związanych przyjaźnią braterską, przywędrowali ze stron odległych