— Wydym, — rzekł, — ty mi odmawiać nie powinieneś, nie możesz.... ja mam dobrą myśl.... jeśli nikt tu nie zastąpi sprawiedliwości, ten niecnota będzie bezkarnie ludzi uwodził, potrzeba mu dać naukę.
— Ha! no cóż? weźmiemy kije.
— O! nie, — rzekł Zeżga, — jużem go bił i dobrze, skóra twarda, a w śmierć go stłuc może się i nie godzi.... choć doprawdy nie wiem.... co innego myślę.
I począł szeptać na ucho Wydymowi, który się wzdragał zrazu, śmiał się, przeciwił, ale po półgodzinném naleganiu, odszedł milczący i jakby przekonany.
Zeżga ciągle mu coś w ucho kładnąc, prowadził go aż na wschody, a wracając aż świstał z radości.
Nazajutrz siedział w domu od rana, wstał do dnia, i niespokojnie paląc fajkę oczekiwał. Około dziesiątéj chłopak odarty zgłosił się, dopominając o odpowiedź na list, która już była gotowa od godziny. Porucznik nakreślił ją gorączkowo, i oddając chłopakowi kazał śpieszyć, zapowiedziawszy że czekać będzie.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/862
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
82