Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
86

Elwira biegła już po flaszeczki, Mania dawała znaki potajemne panu Feliksowi.
— Więc uciekam, — rzekł Narębski.
— Tak! teraz idziesz! zawsze jedno! ranić, ukąsić, ruszyć ramionami, odejść i porzucić nas same, niegodne jesteśmy jego towarzystwa.
— Chcesz bym został? — zapytał Feliks.
— Ale jesteś tu czy nie, dla nas to niewielka korzyść, my z Elwirą nie mamy szczęścia mu się podobać... zresztą boję się natarczywością moją przerwać jaką miłą i milszą niż domowa cisza zabawę.
— A! mój Boże, — zawołał pan Feliks rozdrażniony, — gdybym też raz nauczył się jak wam dogodzić. Milczę, winienem że nie mówię, powiem co, grzeszę żem wyrzekł, patrzę, wzrok mój uraża, spuszczam oczy, to szyderstwo lub obojętność. Raczcież mi powiedzieć wyraźnie jakie są moje obowiązki?
— Nikt o tém nie powie, kiedy serce nie uczy! — ozwała się żona i razem z ostatnim wyrazem krzyk piskliwy wyrwał się z jéj ust, powołujący córkę i Manię na ratunek,