Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
209

Feliks, — ale ta gra w karty, to walanie się w najgorszych towarzystwach....
— Znudził się życiem, potrzebował wzruszeń gwałtownych, — rzekł Justyn wzdychając; ja go nie uniewinniam wcale, ale i potępić nie mam powodów. Boję się go jak drudzy, obchodzę gdy mogę, rzucić nań kamieniem nie mam serca, zwłaszcza, dodał śmiejąc się sam z siebie, jeśli odziedziczył co grubego w Bessarabji.
Chciał jeszcze mówić coś więcéj, ale w téj chwili gruby głos przybyłego ze wsi szlachcica Kaliszanina, niegdyś sąsiada Justyna, przerwał rozmowę. Wieśniak rzucił się na szyję Gale, objął go i począł śmiejąc się całować serdecznie.
— Justyś, kochany Justyś! ot to szczęście że cię spotkałem, a wiesz żem nie miał z kim zjeść śniadania.
— Nieoszacowana wiejska natura, piszczącym swym głosikiem drżącym ze wzruszenia zawołał Justyn, oni jeszcze jedni w Kaliskiem pradziadowskich trzymają się tradycyi i sami ani jeść ani trawić nie umieją! O san-