Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakto? ty wiesz jak do niej przywykłem, i pytasz mnie o to?
— A nie przestrzegałem ja pana, żeby do niej nie przywykać?
— Ale to utrapiona czarownica! — z gniewem odparł Szambelan — umiała mi się przylizać, przywiązać mnie, i widząc swoją siłę, uchodzi.
— Czy pan temu wierzy — spytał Termiński — Pan??
— Ja? ot, powiem ci — chłodniej począł Kasztelanic — nie koniecznie wierzę, ale zawsze się boję; to zamęt, to zmiana w życiu, wcale dla mnie nie potrzebna.
— Cóżby ona z sobą zrobiła? — spytał sługa.
— A szatan ją wie! dość że mi się oznajmiła, że odjeżdża. — Czegoż już chce? niechże powie.....
— Przepraszam pana — stanowczo odparł Termiński — ale w ten sposób zrobi pan sobie z niej królowę i panią. Jeśli jej raz damy co zamarzy, będzie wyjeżdżać co tydzień.
— Jakiś ty sprytny Termiński! no! ale cóż począć? — spytał stary.
— Dać jej wyjechać.
— A jeśli wyjedzie?
— Ha! znajdziemy sobie drugą Ochmistrzynię — rzekł śmiejąc się i zacierając ręce kamerdyner.
— To, nie, tego nie chcę — rzekł Kasztelanic — ja do jej usług przywykłem; do innej ciężkoby mi się było przyzwyczaić.
— Więc JPan myślisz jej dać co zechce?
— Dać! uśmiechnęł się stary chytrze — a kiedyżeś ty widział, żebym ja co dawał? — i dodał po cichu — obiecać to co innego! — Pokiwał głową, spojrzał na zegarek: — Cóż postanowimy? — rzekł powoli.
— Pozwolić jej jechać.
— Ale nie! nie! ona doprawdy zrobić to gotowa.
— Nie! nie! oho! nie pojedzie, jestem tego pewny; będzie się obawiać by ją nieopuszczono, przeprosi i koniec.....