Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan jesteś nielitościwy i bez serca! — zawołała tragicznie — chcesz by ci każdy poświęcał wszystko, nawet swoje najtajemniejsze uczucia; posądzasz nawet smutek!
— Posądzam! tak! posądzam! — rzekł Kasztelanic — bo ludzi znam, a kobiety jeszcze lepiej niż mężczyzn....
Wzgardliwie się uśmiechnęła panna Aniela.
— Co? — nie? — spytał Kasztelanic.
— Nie będę się panu sprzeciwiać....
— Pozwalam, sprzeciwiaj się; godzina dziesiąta, można, nic mi to już nie zaszkodzi — rzekł flegmatycznie starzec.
Ruszyła ramionami kobieta i popędliwie odezwała się:
— Pan nie znasz nikogo, a najmniej kobiety! Chcesz naprzykład wesołości od kogoś co jak ja, nieszczęściem wtrącony został w najohydniejsze położenie. Ja mam czucie, mam serce! mam wstyd! ja się krwawemi łzami codzień zalewam za gorzki mój chleba kawałek, a pan mi się każesz uśmiechać!
— Dość to ładnie powiedziano, ale rzecz znajoma — odparł Kasztelanic — rozumiem: trzebaby czemś ten chleba kawałek osłodzić.
— Pan mnie nigdy nie zrozumiesz? a posądzasz ohydnie!
— Mówię prawdę? hę? wszak tak? — Ale cóż chcesz więcej! W testamencie będziesz miała dowód mej wdzięczności i pamięci.
— Ja wprzódy umrę — smutnie odpowiedziała Aniela.
— Nie wiem, ale na wyprzódki w tej rzeczy nie spieszę, — jeśli chcesz — ja się o pierwszeństwo nie myślę ubiegać.
— Umrę, a raczej — dodała z bystrym rzutem oka — odmienię to życie — pójdę ztąd!
Kasztelanic spojrzał na nią z uśmiechem niedowiarstwa.
— Rozmyślisz się i nie zrobisz tego — rzekł złośliwie — straciłabyś swoje zasługi.