Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

puszki, noszące na sobie cechy nie dzisiejszego ale wytwornego smaku.
Wszystko to było kosztowne, piękne, drogie, ale nie razem kupione i nie nowe; pochodzić mogło z końca XVIII., a z początku XIX. wieku, gdy mitologia jeszcze i greckie wzory wszystko piętnowały często najnieszczęśliwszem naśladownictwem.
Dywany równie piękne, ale stare, wyścielały podłogę wieńcami z róż i amorków. Zresztą, nic tu tak dalece nie było dla oka i ozdoby samej, a na wytartych sprzętach widoczna była, przy troskliwości o wygodzie, oszczędność posunięta do skąpstwa. Trochę zszarzany dywan w nogach łóżka załatany był prostym krajczakiem.
Na rozsunionem z firanek łożu siedział starzec, przygarbiony, w białym czepku żółtą wstążką związanym, w kaftaniku trykotowym i podobnych spodniach — siedział, dyszał i na drzwi spoglądał, oczekując przyjścia Termińskiego, który się widać na daną sekundę nie zjawił, bo brzmienie dzwonka, nie powinno było ucichnąć a sługa już musiał być we drzwiach.
Termiński bardzo postawny mężczyzna, pięknego wzrostu, przystojnej twarzy, rysy miał jednak tak nie wybitne, tak pospolite, że gdyby nie usta co im jakiś nadawały charakter, nicby na tej masce nieruchomej, gipsowej wyczytać nie można. Była to księga zamknięta — namiętność, myśl, życie nie wycisnęły się na karcie jej białej, martwej, nieruchomej a strasznej tajemnicą, którą kryła. Tylko w ustach zaciętych i ściśnionych a niekiedy drżących, znać było człowieka silnej woli, który wszystko z siebie zrobi co zechce, człowieka co jednej myśli, jednej jakiejś nadziei poświęcił się i życie za nie dać gotów. — Te usta jedne czasem żyć się zdawały; śmiały się nieco, łagodniały w potrzebie, wyrażały dumę i pewność siebie i jak w lalce, której część się porusza, gdy reszta nieruchomą zostaje, te oczy, czoło, postawa, grze warg nie wtorując wcale, zdawały się z kamienia wykute. Wzrok był zimny, niemy, milczący, szklanny; pięknie zbudo-