Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Upokarzająca to dla ludzkości, ale pełna rzeczywistości prawda! — powiedziała panna Hiacyntha.
— Nie! nie — szepnęła Julja... to by się utrzymać nie mogło... to niepodobna!
— Hieronim jak raz da słowo, dla milionów go nie złamie — rzekł Paweł.
— Myślisz?
— Jestem tego najpewniejszy.
— Ale tobą pogardzać będzie jak oszustem...
Uśmiechnął się pan Paweł.
— Miliony Julko, to wielka rzecz; warto coś dla nich przecierpieć, a w sumieniu będę spokojny, bo Hieronimowi to niepotrzebne — naiwnie dokończył brat.
— Róbże sobie co chcesz, kiedyś tak rozumny — odpowiedziała kładąc się w łóżku Julja — ale to już nie będzie ani moją radą, ani moją głową; coś z niego skorzystać, nie mówię; tak go podejść znowu! to się choć wynosić z kraju...
— No! to się wyniesiemy! — zawołał pan Paweł — ja z tym majątkiem znajdę wszędzie kraj i przyjaciół, i stosunki...
Julja pomiarkowała, że szlachetnego zapału męża wstrzymać nie potrafi, wolała ustąpić mu, zostawując sobie w zapasie swobodę wyrzucania mu jego postępku, jeśliby się nie udał.
Pan Paweł, jakkolwiek umęczony mocno drogą, nie położył się spać, konie kazał schować i z niecierpliwością dnia i godziny wyglądał żeby do Hieronima przystąpić. Dziwne a coraz zuchwalsze projekta przechodziły mu przez głowę — a zasadą wszystkich było oszukanie brata.
Nareszcie, niecierpliwie oczekiwany ranek zaświtał, rozedniało, pogodny zimowy dzionek, ze słońcem tak w naszej chmurnej zimie drogiem, wesołe liczko pokazał.
Później nieco można było Hieronima nie zastać, mógł nadbiedz posłaniec, potrzeba się było spieszyć i choć godzina nie ze wszystkiem się godziła do odwie-