Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nogo miasteczka wiozącą księdza proboszcza Bakałowskiego. Z nim razem weszli do sali na dole, w której niemal całe wczorajsze zgromadzenie znajdowało się jeszcze, miano rozpoczynać spisywanie inwentarzy i ścisły przegląd papierów, gdyż wielu z familji oczekiwali w nich czegoś jeszcze....
Na progu ukazujący się proboszcz, zwabił naprzeciwko siebie pana Piotra, Antoniego i Augusta — podeszli ku niemu witając go uprzejmie.
— Darujcie mi panowie Dobrodzieje — odezwał się kapłan — alem opóźnieniu nie winien... byłem u krewnych, nie przewidywałem nigdy tak nagłej śmierci Kasztelanica....
— Któżby się był mógł spodziewać tego — odparł pan August. — Wszakże dziękujemy panu Dobrodziejowi za starania jego wikarjusza; wszystko co się tyczy pogrzebu odbyło się jak najprzyzwoiciej....
Ksiądz skłonił głową.
— Ja bo mam względem Waćpanów Dobrodziejów inny jeszcze obowiązek.
— Obowiązek? — podchwycił pan Piotr.
— A tak jest, nieboszczyk powierzył mi testament! — rzekł ksiądz Bakałowski.
Sobocki, który odepchnięty od wszystkich, stał w kącie z wyrazem wyzywu na twarzy, dosłyszał z cicha wymówione słowa, porwał się z miejsca i zdrętwiał.
— Testament! — powtórzyli wszyscy! — drugi testament! drugi testament! I odżywione na twarzach nadzieje błysnęły, a co żyło skupiło się do księdza.
— Jakto drugi? — zapytał proboszcz — alboż był jaki inny? ja wiem z pewnością, że zmarły ten jeden tylko przygotował....
Głuchem milczeniem przyjęto te wyrazy i oczy zwróciły się na Sobockiego, który zdawał się chcieć a nie módz uciekać. Stał jak obwiniony, potępiając się swoim przestrachem.
— Tak jest — kończył ksiądz Bakałowski — nieboszczyk, którego raz tylko widziałem, na krótko przed śmiercią swoją, wezwał mnie do siebie pod pozorem