Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/436

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pokazywały — leżała wielka roztwarta książka, z formy swej i druku na nabożną wyglądająca.
Głośne chrapanie dawało się słyszeć z bocznej celi.
— Daruj mi, kochany bracie — cicho a łagodnie ściskając rękę pana Antoniego, odezwał się Samuel, ze skrwawionem sercem nie chciałem iść do ludzi. Na co ich straszyć ranami których uleczyć nie mogą? Chciałem by czas je przygoił.
— Ale na Boga! to nie wymówka! — zakrzyczał Antoni — a z kimże jeśli nie z bratem się podzielić goryczą? Myślałem żeś u pana Piotra.
— O! dosyć mam cudzych chlebów — tu mi spokojniej....
— Nic nie wiesz? — spytał przybyły.
— Cóż chcesz żebym tu wiedział? wiem że cierpię i że na to nie ma ratunku.
— Któż wie!
Samuel wskazał palcem izdebkę przyległą.
— Nie o siebie mi chodzi! nie! mojego wieku nie wiele i przekołatałbym go do reszty, ale on, on mnie trapi! Uchowaj Boże na mnie śmierci, jak sobie da rady? Kto się nim zaopiekuje?
— Tu nie o tem teraz mówić — przerwał gość — Waćpan widzę o bożym świecie nie wiesz; Kasztelanic pozawczoraj w nocy nagle umarł.
Samuel schwycił się za głowę.
— Co mówisz? umarł? Rotmistrzu! — zawołał — panie Wincenty, panie Wincenty!
Z drugiej stancyjki ukazał się zaspany i porozpinany Rotmistrz, zobaczył stryja i zmięszał się zatulając surdut co prędzej.
— Wiesz, Kasztelanic umarł! — powtórzył Samuel.
— Umarł nagle — dorzucił pan Antoni — jeden tam dotąd Jasiek; niewątpliwie go okradną, jeśli tam nie pospieszym zaraz. Ja nie znam ani domu, ani ludzi, konie gotowe; rachuję na brata że pojedziemy razem.
Pan Samuel spuścił głowę, odstąpił krokiem, wzruszył ramionami.