Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nadpoczętą, ale starannie zakorkowaną, i teść przysiadł się do zięcia, w nadziei że się nagada.
Ale Żmura był, choć zwykle gadatliwy i gorączka, jakby go kto przybił, zamyślony, ponury i wzdychający.
— Coś bo waści jest — odezwał się tupiąc nogą starzec — nie w swoim jesteś sztosie.... nie kłam mi darmo i lepiej się wyspowiadaj.
Napróżno chciał się jeszcze zapierać Żmura, czuł bowiem sam, że mu się to nie uda, a natura jego nie dozwalała mu nic utaić w sobie. Był jak przeźroczysta woda, w której na dnie widać najmniejszy kamyczek, rzucony ręką swawolnego chłopięcia.
— Ot, powiem — odszpuntowując się nareszcie zawołał gorąco — póki mamy niema, że mi się dziś dziwna rzecz trafiła!
— Także mi i gadaj — przysuwając się chciwie rzekł starzec — cóż ci się trafiło? W istocie jejmości niema, ale jak powróci dobrze jej uszy naciągnę.
— Spotkałem pod miastem warjatkę.... — rzekł Żmura.
— Warjatkę! — wytrzeszczając oczy, spytał pan Antoni — alboź to co dziwnego?
— Tak.... ale to była kobieta, którą znałem w innym stanie, w najświetniejszym losie, młodą, piękną, wesołą...
— Co chcesz — odparł wzdychając pan Antoni — dziwnie się plecie, na Bożym świecie...
— O! prawda że dziwnie — podchwycił Żmura z wyrazem smutku — biedna kobieta! biedna kobieta.
— Ale któż to taki? — spytał teść smakując wino powoli i nie wiele się zajmując losem nieszczęśliwej, nad którą tak ubolewał zięć jego.
— Jestto niejaka pani Tryze...
— A! czy nie ta co tu w miasteczku mieszkała? — pochwycił żywiej nieco stary, podnosząc głowę.
— Taż sama; ale to moja dawna znajomość — rzekł zięć — jeszczem był w wojsku kiedy się z nią ożenił magnat tego nazwiska.... chociaż inni mówili, że to ożenienie było jakieś potajemne, a drudzy mu całkiem