Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale albo potrzeba było mi z góry powiedzieć, to bym był nie pieczętował, albo całkiem nie mówić po czasie.
— Jakto po czasie?
— A! bo rozpieczętowawszy testament, możemy nim sobie fajkę zapalić!
Jaś osłupiał — nie miał on wiary w Sobockiego, lękał się go i nie wiedział co począć.
— Dajesz mi słowo — spytał po chwili — że tak napisany jakeśmy się z sobą umówili?
— Po co to pytać? — odparł szydersko przybyły — zapóźno! Jeśli nie wierzysz, rób co chcesz, ja sobie dam rady.
I rozparł się na sofie zapalając powoli cygaro.
Ciężka była w tej sprawie decyzja, ale Jaś zmiarkował wreszcie, że więcej mógł zyskać z Sobockim, niż bez niego, i że zaufanie było koniecznością.
— Ha! — rzekł — daruj mi chwilę wahania, ale bo widzisz, gdzie chodzi o miljony, trudno tak zaufać; można się złakomić.
Na wspomnienie o miljonach, oczy Sobockiego piekielnym ogniem zabłysły, wykrzywił się do uśmiechu.
— Ale gdzież położysz testament? — spytał — kiedy wszystko opieczętowane?
— Daj mi go tylko, a o ulokowanie się nie frasuj — odpowiedział młody chłopiec, — będzie gdzie być powinien.
— Nie chcesz więc znowu zwierzyć mi się?
— Nie będę się owszem taił — rzekł Jaś — w średnim pokoju, pomiędzy sypialnym a salką bawialną stoi biurko Kasztelanica, od którego klucz mam już od wczoraj przypadkiem; w niem są wszystkie papiery jego, tam się i testament znaleźć powinien.
— Spiesz-że go tam złożyć — dodał kancelista szybko — śmierć nagła stryja sprowadzi tu sądowych, policją i formalne pieczęcie, którym i biuro nie ujdzie, potrzeba żeby testament znalazł się pod niemi. Mnie tu długo zwłaszcza w takiej chwili popasać nie wypada, ani się bardzo pokazywać; muszę powracać do miasteczka nocą.