Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Otaczający go już widzieli na licu jego wyryty palec śmierci, gdy on jeszcze dalekie osnuwał zamiary.
Tego dnia gorzej był niż kiedy; krew rzucała mu się do głowy, w piersiach czuł brak oddechu, i ciężkość kamienną, oczy zasłaniały się chwilami tą błyskotliwą chorobną ciemnością, po której jakby grobowe jaśnieją świec płomyki; zimno i gorąco przebiegało po zdrętwiałem jego ciele, usta paliła gorączka, a myśl nawet, zawsze przytomna dotąd, zdawała się znużona ustawać, co chwilę snem ołowianym przerywana.
We dnie nawet przy obiedzie, który dawniej całą jego przytomność wyzywał, zasypiał kilka razy, niespokojnie poglądając czy tego nie widzą i usiłując ukryć się przed oczyma przytomnych ze wzrastającą słabością.
W tej chwili Kasztelanic oczekiwał pani Tryze, która zwykła była o tej godzinie przynosić mu lemoniadę, strój jego dowodził, jak mu jeszcze chodziło o to, by się w jej oczach co najlepiej pokazać.
Niespokojnie zwrócił kilkakroć oczy ku drzwiom do jej pokojów wiodącym, i chciał już chwycić za dzwonek stojący na brzegu stolika, gdy z lekka roztwarła się szafka i piękna ochmistrzyni ukazała się na progu, ze szklanką na maleńkiej tacce srebrnej.
Ani Hebe piękniejszą być nie mogła, i nie dziw, że widok tego wdzięcznego zjawiska zdrętwiałego starca zelektryzował. Podniosła się głowa, uśmiechnęły usta, zadrżała dłoń.
Pani Tryze, w białej muślinowej sukni, z włosami od niechcenia w wielki warkocz splątanemi, wsunęła się na palcach, wejrzeniem ognistem drażniąc nieszczęśliwego starca. Postawiła tackę przed nim, i właśnie gdy ją za śliczną, maluchną, białą rączkę chciał chwycić, usunęła się na bok żywo.
— A! moja królowo! — zawołał słabym i z trudnością dobywającym się głosem Szambelan — jakże jesteś okrutna?
— Ja! okrutna! — śmiejąc się sparta opodal na stoliczku odparła kobieta — powiedz pan raczej zbyt